Usiłuję wcisnąć Chloe w zimowe buciki, podczas gdy Jack goni po domu
Kendalla, aby założyć mu czapkę.
Dzisiaj Boże Narodzenie, co oznacza, że razem z Samem, Michaelem i
Nelsey jedziemy do Centrum Handlowego, aby wziąć udział w konkursie na
"Najpiękniejszego Bałwana". Nawet ci, którzy nie wygrają dostają
prezenty, więc Sam uparł się, aby zabrać tam bliźniaki.
Jak co roku.
To on organizuje takie wyjazdy, od kiedy nasze dzieci nauczyły się
chodzić. Jest czymś, w rodzaju Dobrego Elfa. I chyba absolutnie mu o pasuje.
- Tato, tato, tato, tato, tato, tato,
tato, tato.. - słyszę głos Kednalla, a za chwilę widzę, jak Jack idzie z nim
przerzuconym przez ramię.
W czapce.
- Kim, wychodzimy już? - pyta szatyn,
podchodząc bliżej mnie.
- Amm, tak. Tylko zawołam Michaela i
Nelesy. Sam czeka w samochodzie. - biorę Chloe na ręce i uśmiecham się, ze
zmęczeniem zdmuchując grzywkę z czoła.
Mój mąż podchodzi do drzwi frontowych, po czym jeszcze raz się obraca i
patrzy na mnie.
- Kocham cię, maleńka. - mówi, ściągając
sobie Kendalla z ramienia. Stawia go na ziemi i bierze za rękę.
- Ja ciebie też. - uśmiecham się.
Przez chwilę czas staje w miejscu, gdy patrzymy sobie w oczy i nic nie
mówimy. Ale ktoś musi przerwać ten piękny moment. Robię to ja.
- Michael, wychodzimy! - krzyczę. - Macie
dwie minuty!
Po czym razem z Jackiem i dziećmi wychodzimy z domu.
Wpakowanie do samochodu, a dokładnie do fotelików, dwójki
rozwrzeszczanych trzylatków jest wykonalne. Jeśli ma się taśmę dwustronną i
może Cud Bożonarodzeniowy. Bez tego jest ciężko. Więc dopiero, gdy Sam wysiada
z auta i patrzy na bliźniaki z surową miną, udaje mi się je zapiąć pasami. Na
szczęście jeszcze nie umieją ich odpinać.
Jack wydaje się być równie zmęczony, jak ja, a przecież tylko stał z
boku i pilnował, żeby dzieci którędyś nie uciekły z auta. W każdym razie
odnieśliśmy sukces.
Zmęczona opadam na tors mojego męża i szybko znajduję się w jego
opiekuńczym uścisku. Zadzieram głowę do góry, aby spojrzeć mu w oczy i mówię:
- Dziękuję, że jesteś.
- Jestem i zawsze będę. - odpowiada,
uśmiechając się uroczo. - Nigdzie się nie wybieram.
Codziennie dziękuję Niebiosom, że go mam. Wszechświat rzucał nam kłody
pod nogi przez całe życie, więc w końcu pora, aby dał nam coś dobrego. Dał nam
siebie. I niech tego już nigdy nie odbiera.
Jack zamyka tylne drzwi, po czym razem wsiadamy do auta, a za chwilę
pojawiają się w nim również Michael i Nelsey. Zapytacie skąd Sam wziął taki
wielki samochód? Jest nasz, po prostu on lubi go prowadzić.
~~*~~
Bałwanek, tu, bałwanek tam. I jeszcze jeden, i tu także. Kiedy jedzie
się na konkurs na "Najpiękniejszego Bałwana" trzeba się liczyć z tym,
że potem można mieć koszmary. Kręcę głową na boki i próbuję przekrzyczeć hałas,
jaki tu panuje.
- To był błąd! - prawie zdzieram sobie
gardło. - Mogliśmy sobie darować w tym roku!
- Żartujesz? Ten konkurs to cały sens
Świąt! - Sam okrąża nas, po czym łapie Chloe i Kendalla na ręce i biegnie z
nimi się zapisać.
Uzgadniamy, że chłopcy zostają z bliźniakami, a ja oraz Nelsey idziemy
na kawę. Najbardziej korzystne rozwiązanie.
Za kilka minut Jonson wraca, przekazuje Kendalla Jackowi i ciągnie Michaela
za rękę. Usta Dooley'a układają się w jedno konkretne słowo: Pomocy. Razem z
Nelsey śmiejemy się, a potem idziemy do najbliższej kawiarni w Centrum.
Siadamy, zamawiamy jedną mochę dla Nelsey oraz frappe dla mnie i
cierpliwie czekamy na nasze zamówienie. Kiedy kelner przynosi tackę z dwoma
szklankami, grzecznie dziękuję za nas obie, po czym kładę na tacy zapłatę oraz
napiwek. Na twarzy młodego kelnera pojawia się cień uśmiechu. Widać, że nie
przepada za tą pracą, szczególnie w Boże Narodzenie.
Nelsey
miesza łyżeczką w swojej kawie i przenosi wzrok z jednego billboardu na drugi.
Jest tu ich naprawdę dużo. Wyciągam z torebki iPhona i kładę go na stół,
żebym na pewno słyszała, gdyby zadzwonił. Jack, Sam i Michael sami z
bliźniakami - nie może obyć się bez ofiar.
- Kim. - głos Torres [Nelesy] wyrywa mnie
z zadumy.
- Słucham? - czasem jestem chyba aż za
bardzo grzeczna.
Unoszę szklankę do ust i upijam odrobinę kawy.
- Jak to było z tobą i Jackiem? Znaczy
wiesz, z Chloe i Kendallem. Chcieliście mieć bliźniaki, czy może bardziej
stawialiście na jedno dziecko?
Nie takiego pytania spodziewam się po "ty i Jack". Odsuwam
szklankę od ust, stawiam ją na stoliku i zaczynam się bawić telefonem.
- Wiesz.. My tego.. Tak jakby nie
planowaliśmy. - widzę jej zdziwioną minę, więc szybko prostuję. - To znaczy
nie! Bardzo chcieliśmy mieć dzieci i kochamy je najbardziej na świecie. Po
prostu.. To stało się przypadkowo. Jednak żaden inny przypadek nie dał nam tyle
szczęścia. Chloe i Kendall są dla nas najważniejsi na świecie, bez nich.. Nie
wiem, co by było bez nich. Są moimi dziećmi i nic tego nie zmieni, to
najważniejsze.
- Czyli.. następne razy byście planowali,
czy raczej nie? - rozbawia mnie tym pytaniem, jednak nie daje tego po sobie
poznać.
- Raczej planowaliśmy następny raz. -
odgarniam grzywkę z czoła. - Znaczy będziemy planować, rzecz jasna!
Brunetka unosi filiżankę do ust i upija z niej kilka dużych łyków. W tym
samym czasie dzwoni mój telefon. Wiedziałam, że tak będzie! Odbieram.
- Halo?
- Kim! Nie uwierzysz, wygraliśmy! - Jack
wręcz krzyczy do telefonu, choć tak naprawdę nie musi, bo widzę go kilka
sklepów przed nami.
- Jasne, jasne, super. Ale dzieci są
całe? Nie porwało ich UFO czy coś? - przecież nie widzę bliźniaków z nim.
Rozłącza się i resztę drogi do kawiarni już przebiega. Przytula mnie od
tyłu, a jego usta znajdują moje. Przez moment świat przestaje istnieć. Ale
potem przypominam sobie o Chloe i Kendallu, odrywam się od szatyna i patrzę na
niego wyczekująco.
Siada obok mnie, ale obraca fotel tak, abym była z nim twarzą w twarz.
Ciągle się śmieje.
- Nie, no coś ty. UFO nie odwiedziło
jeszcze Ziemi. - uśmiecha się czarująco. - Dzieci poszły z Michaelem i Samem
odebrać nagrodę. Będą tu za chwilę i możemy jechać do domu. Chyba, że chcesz
powyławiać drobne z fontanny?
Tym naprawdę mnie rozbawia i zaczynam śmiać się na cały głos. Wiedziałam,
że prędzej czy później zarazi mnie swoim dobrym humorem. Jak zawsze.
- To fucha Michaela, nie moja.
Nelsey patrzy na nas jak na wariatów, ale co tam. Po tym, co przeszliśmy
nic nas nie zmieni. Jasne, może jesteśmy idiotami. Poprzednie życie na pewno
zniszczyło nam psychikę. Ale jesteśmy sobą i to najważniejsze.
Od autorki: Myślę, że mniej więcej wyrobiłam się z dodaniem kolejnej części dziesiątego rozdziału (co prawda, była napisana sto lat temu, ale shh..). Chciałam tutaj teraz wyjechać z wielką mową na temat tego opowiadania, bloga, wyświetleń, samej mnie, ale po namyśle jednak stwierdzam, że zrobię to przy okazji dodania epilogu - mam nadzieję, że jeszcze przed wakacjami/na początku wakacji.
Niemniej jednak muszę napisać coś typowego dla siebie - szkoda, że Was już tu nie ma. Szkoda, że ten blog nie wyszedł tak, jakbym tego chciała.
Poza tym bardzo, bardzo, bardzo, BARDZO serdecznie chciałabym zaprosić tych, którzy zostali na moje konto na Wattpad, gdzie pojawiło się moje pierwsze tam opowiadanie (ma już prolog i pierwszy rozdział) oraz zachęcić do komentowania i dawania gwiazdek. Tutaj napiszę tylko tyle, że same wiecie, jak komentarze (i gwiazdki, w przypadku Wattpada) motywują, a mi bardzo zależy na tamtym opowiadaniu, mam go przemyślanego w prawie każdym calu, więc błagam - wejdźcie, zajrzyjcie, przeczytajcie i napiszcie chociaż głupie fajne albo do dupy, żebym wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Nie zdajecie sobie sprawy, jak opornie mi to wszystko idzie, a jak bardzo mi na tym zależy.
Uff, to chyba tyle na dziś. Jeszcze raz bardzo serdecznie ZAPRASZAM ↑↑↑ i swoją drogą mam nadzieję, że Wam się spodoba!
~ Julie S.
P.S. Jak po Świętach, bo ja chyba idę sobie zabukować termin u chirurga plastycznego >.<