czwartek, 23 lipca 2015

Eighth chapter ~ Against the imperishable ~

"Musimy ratować nasz dom. Nic innego nam nie pozostało."


                Kimberly zacisnęła zęby, starając się nie krzyknąć, kiedy Jack zaciągnął bandaż na jej nadgarstku za mocno. Wcześniej zaczęła się gryźć w drugą dłoń, aby jakoś przetrwać odkażanie rany. Wszystko trwało nie więcej, niż dziesięć minut, ale ona miała stanowczo dość.
                Jednak przecież nie mogła za to winić nikogo innego, jak tylko siebie. To ona rozcięła sobie nadgarstek nożem, trzymanym przez cały czas w bucie „na wszelki wypadek”. To ona zakaziła ranę, ściskając nadgarstek, gdy zaczęła piec. I to ona zraniła Michaela, który zniknął gdzieś w lesie i teraz nie mógł jej pomóc.
                Na pewno chciał ochłonąć, przemyśleć wszystko, obmyślić plan na przyszłość..
- Myślisz, że płakał? – Jack stanął jak zaczarowany, podczas zawiązywania bandaża na ręce blondynki.
- Co? – odparł zdumiony.
- Michael. Myślisz, że gdzieś tam, gdzie teraz się zaszył, czy myślisz, że on.. opłakuje śmierć Britanny? – jej wzrok wwiercał się coraz głębiej w szatyna, jakby ten miał znać odpowiedź na wszystko, a to było najbardziej proste i oczywiste pytanie.
                Brewer zakończył bandażowanie, wstał, dorzucił kilka grubszych gałązek do ognia, po czym usiadł obok dziewczyny, splatając ich dłonie.
- Nie wiem. Nie wiem, Kim. – odparł tylko wzruszając ramionami.
                Naprawdę nie wiedział, mógł się tylko domyśleć. Po rozgrzanym policzku Crawford spłynęła łza, a potem odwróciła głowę, przypatrując się szatynowi.
- Złamałam go. – szepnęła. – Śmierć Britanny go załamała, ale to ja.. to ja go złamałam. Złamałam, zraniłam, zniszczyłam. I nienawidzę się za to. Naprawdę, Jack, nienawidzę się. Nienawidzę tego kim jestem, nienawidzę tego, co robię.. tego, kim się stałam. Tego, kim uczyniła mnie ta cholerna wojna.
                Ścisnął jej rękę.
- A ja cię kocham. – odparł. – Nadal cię kocham, nawet, gdy jesteś uparta i zachowujesz się niedorzecznie. Nawet, gdy mnie ranisz i nawet, gdy ranisz siebie samą. Kochałem cię przed tym wszystkim i kocham cię teraz. I zawsze będę cię kochał, nie ważne, jak bardzo się zmienisz. Nie ważne, jak bardzo oboje się zmienimy. Nie zostawię cię.
~*~
                Michael wrócił bez słowa późno w nocy.
                Przetrawił wszystko, słowa Kim, wydarzenia ostatniego dnia i poczuł się trochę lepiej. Niestety, tylko trochę.
                Gdy przechodził obok dogasającego ogniska, niechcący zahaczył nogą o metalowy kubek, pozostawiony na ziemi, czym narobił trochę hałasu. Wystraszył się, że zbudził pozostałą dwójkę, która smacznie już spała, jednak nic się nie stało. Z Jackiem. Kimberly otworzyła swoje orzechowe oczy, namierzając Dooley’a i delikatnie wyswobodziła się z objęć Brewera.
- Mich – zaczęła po cichu, kierując się w stronę czarnego kształtu, zarysowanego przy ognisku. – Przepraszam, nie powinnam tego wszystkiego mówić, ja.. – łzy zaczęły płynąć jej po policzkach, a sowa więzły w gardle. – Ja nie chciałam, byłam po prostu taka zła i bezradna, ja..
                Niespodziewanie Dooley przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Objęła go za plecy i położyła głowę na obojczyku. Stali tak przez chwilę w ciszy. Kimberly stopniowo się uspakajała, aż w końcu przestała płakać zupełnie.
- Miałaś rację. – Michael przerwał ciszę, dalej nie puszczając Crawford. – Mogłem ją ochronić. POWINIENEM ją ochronić. Ale tego nie zrobiłem. Chciałem zrobić wszystko, ale to było za dużo. I źle wybrałem. Nic nie osiągnąłem, a straciłem ją. Straciliśmy ją wszyscy. – wziął głęboki, drżący oddech. – I to ja przepraszam, miałaś rację, to ja się myliłem. Przepraszam, Kim, za wszystko.
                Rozluźnił nieco swój uścisk, a wtedy odsunęła się od niego nieznacznie, nadal trzymają za ramiona.
- Ona jest teraz w lepszym świecie, Mich. Świecie bez wojen i walk. Jest szczęśliwa. – pogłaskała go po ramieniu. – A my musimy walczyć, musimy ratować nasz dom. Nic innego nam nie pozostało.

~*~
                Nikt nie spodziewał się tego, co nastąpiło nazajutrz.
                Michael poprawiał opatrunek na nadgarstku Kimberly, a Jack ostrzył noże. Dzień był słoneczny, z lekkim wietrzykiem i nikt nie spodziewał się, że ta piękna pogoda może symbolizować początek końca. Zawiał mocniejszy wiatr, Kimberly zgarnęła ręką włosy z twarzy i spojrzała w niebo.
                Nagle nad głowami przyjaciół rozległ się głośny stukot, jakby helikoptera, a powstały wiatr zaczął chylić drzewa ku podłożu. Cała trójka natychmiast złapała za broń, chowając się za krzewami i drzewami i oczekując bolesnej konfrontacji z dwoma ocalałymi jeszcze Tytanami. Jednak nikt nie spadał na ziemię, nie wychodził z lasu, nie strzelał zieloną mazią.
                W momencie, kiedy sznurowa drabina opadła na ziemię – już wiedzieli.
- Sam. – szepnęła Kimberly. – To koniec?
- Nie myślcie, że to koniec! – Jonson starał się przekrzyczeć ryk silnika, pomieszanego z szumem śmigieł. – Wchodźcie na drabinę, nie zadawajcie pytań! Później wszystko wam wyjaśnię!

~*~
                - Wdarli się do miasta. – zakomunikował brunet, gdy Michael wciągnął drabinę, a drzwi się zasunęły. – Jest ich dwóch, ale sami wiecie, jak wielkie szkody może poczynić jeden. Ludzie nic nie podejrzewali.
- Ilu nie żyje? – Jack wsparł się na ścianie, gdy ból z rany na brzuchu znów zaczął promieniować.
- Setki. Musimy ich jak najszybciej powstrzymać, inaczej nikt nie przeżyje. Dlatego mnie gadania, więcej przygotowywania się do najważniejszej walki waszego życia!
                Sam usiadł za sterami, odpalając silnik i ruszając w stronę miasta.
- Czekaj! – wrzasnęła Kimberly zdesperowanym głosem. – Britanny tam jest, nie możemy jej zostawić!
- Nie mamy wyboru, Kim. My albo oni.
                Blondynka przyłożyła twarz do okienka w drzwiach, uderzając rękami w metal.
- Nie możemy jej zostawić!!! – mimo wszystko wiedziała, że nie ma już odwrotu.
                Michael poprowadził ją na siedzenie po drugiej stronie helikoptera, starając się uspokoić. Nie mogli sobie pozwolić na rozbicie emocjonalne. Nie teraz, kiedy losy ludzkości naprawdę są w ich rękach.
- Platynowi. – szepnął Brewer. – Legenda mówi o dwóch najsilniejszych Tytanach, zwanych Platynowymi, którzy umieją zmieniać postać na większych i silniejszych, i od lat to oni dowodzili resztą. Nikt ich nie pokonał.
- Dlatego my musimy..
- Nie damy rady sami! – przerwał mu szatyn, szorstkim głosem. – Jest nas troje, wykończeni, rozbici od środka i ranni, każdy w innym miejscu. A oni są Platynowymi, pokonają nas z zamkniętymi oczami. Nie damy rady sami, Sam.
- Nie jesteście sami.
- Co? – spytali równocześnie wojownicy.
                Dokładnie sekundę później, obok nich, pojawił się drugi helikopter, a z drugiej strony następny. Za nimi kolejny i jeszcze jeden, tworząc klucz helikopterów.
- Musimy ratować nasz dom. – Sam obejrzał się za siebie, całkowicie poważny. – Nic innego nam nie pozostało.

~*~
                Wkroczyli do miasta, niczym wichura, niosąca spustoszenie. Ale w tym wypadku nie nieśli zniszczenia – nieśli nadzieję. Uzbrojeni w noże, miecze, szpady, łuki i pistolety przechodzili przez panikujący tłum uciekających ludzi.
                Setki młodych wojowników, całe życie szkolonych do tej chwili, do ostatecznej rozgrywki, nie znających innego życia, walczących za wolność i własny dom.
                Stanęli w dwóch równych rzędach, po dwóch stronach ulicy, przygotowując się na to, co miało nadejść. W myślach wszyscy odmawiali modlitwę, prosząc o przeżycie i nowy, lepszy świat. Lecz na twarzach pozostali niewzruszeni, z kamienną miną i ogniem w oczach stając do walki, przeciwko niezniszczalnemu.
                Palce nerwowo zaciskają się na broni, teraz nie ma już odwrotu. Każdy walczy o swoje, wszyscy walczą o jedno.
                Po drugiej stronie miasta, niedaleko od plaży, dwoje Platynowych rozszerza usta w uśmiechu i rusza w stronę swoich przeciwników, z wygraną wymalowaną na twarzy.
                „Kocham cię.” – jej usta układają się w te słowa, gdy krzyżuje spojrzenie z szatynem po drugiej stronie ulicy. „Ja ciebie też.”, odpowiada, zaraz potem skupiając się na Tytanach, których muszą pokonać.
                Będą walczyć za wolność, bezpieczeństwo, swój dom i prawo, by nim rządzić. Będą walczyć osobno, a jednak wszyscy razem. Będą walczyć do ostatniej kropli krwi, do ostatniego oddechu. Będą walczyć, dopóki nie zwyciężą. Teraz już się nie poddadzą.
                Zaczęli razem i razem zakończą tą misję. Pożegnają przyjaciół wiedząc, że ktoś musi ponieść ofiarę, by ktoś inny przeżył. Będą się modlić o lepszy świat. Uniosą broń i stawią czoła przeciwnikowi.

                Teraz.

Od autorki: Nawet nie wiecie, jak ciężko mi było napisać ten rozdział, gdyż nie byłam do końca pewna, co chcę w nim zawrzeć. Końcowy efekt jest taki, jak na powyższym obrazku i mam nadzieję, że jest znośnie. Zebrałam się w sobie i w związku z tym, że siedzę w domu, nudzę się i umieram z gorąca, to napisałam go i dodałam wcześniej.
Nie wiem, jak będzie z następnym, ponieważ będzie tam mega obszerna scena, której nie umiem napisać i chyba będę musiała obejrzeć kilka filmów o tej tematyce, żeby mniej więcej sobie to wyobrazić.
Dziękuję też za miłe słowa pod poprzednim rozdziałem i miłych resztek wakacji!

~ Julia S. (tak, znów nowa nazwa - przepraszam, ale uwielbiam zmieniać nazwy i tapety, to dlatego)

4 komentarze:

  1. Rozdział jest wspaniały! !!! Czekam z utęsknieniem na następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Okej, mam trochę czasu, żeby coś nadrobić, chwała mi. Rozdział świetnie napisany, serio. Widać ogromny progres w Twoich tekstach. Przerwa, jaką sobie zrobiłaś, zdecydowanie dobrze na Ciebie wpłynęła. Tak trzymaj! :)
    Z tego wszystkiego najbardziej szkoda mi tego dziecka. Przypłaciło życiem... za co? Za niewinność swoją czy matki? Britanny nic nikomu nie zrobiła, to nie jej wina, że jakiś idiota wysyła sobie nastolatków na jakąś wojnę, bo mu się nudzi. Kolego, zapłać jakiejś pani i niech cię zabawi, a nie zniszczenie siejesz ;--;
    Kim i Jack *>* Aż miło czytać, jak ich nienawiść zmienia się w coś pięknego. Czekam na wiecej ! <3
    Zapraszam też do siebie na nn ;*

    L x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej hej hej ! <3 Zapraszam serdecznie na nowy rozdział:)
      http://make-me-heart-attack.blogspot.com/2015/08/nineteen-impossible-is-possible.html

      Pozdrawiam,
      L x

      Usuń
  3. Tak Ci tylko wspomnę, że dawno rozdziału nie było.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są rzeczą bardzo inspirującą do dalszej pracy. Więc skoro tu już wszedłeś/weszłaś, to byłabym wdzięczna za choć jeden, krótki komentarz. I pamiętajcie:
~ Życie bez pasji zabija. ~