Tej
nocy Kimberly nie mogła spać spokojnie.
Przede
wszystkim dlatego, że gdzieś tam, w lesie, leży ciało jej najlepszej
przyjaciółki, pozbawione życia, zimne, martwe.. a w nim maleńkie życie, które
nigdy nie będzie miało okazji zobaczenia świata. Nigdy nie pozna swojej mamy,
nigdy nie pozna taty, nie nauczy się chodzić i mówić. Nigdy się nie narodzi.
~*~
- Nie możemy tego
zrobić! – zaprotestowała kobieta stanowczo. – To tylko małe dziecko, moja mała
córeczka! Nie zgadzam się.
- Nie musisz – odparł siwowłosy mężczyzna. – to ja tutaj podejmuje
decyzje i jeśli mówię, że ją oddajemy to tak będzie. Zrozumiałaś?!
Zapadła
niesamowicie niezręczna cisza, wręcz przesycona napięciem. Oczy blondwłosej
kobiety zeszkliły się, a kiedy zerknęła przez ramię do kołyski – z trudem
powstrzymywała szloch. Patrzyła na mężczyznę prawdopodobnie najsmutniejszymi
oczami pod Słońcem, jednak on pozostawał nieugięty.
Stał z rękami
założonymi na piersi, dumny ze swojego postanowienia i ani myślał zmienić
zdanie. Nie spuszczał wzroku z żony, nie uciekał spojrzeniem, jakby to wszystko
doskonale zapanował.
Mała blondynka w
kołysce zaśmiała się, niczego nieświadoma i wskazała na deszcz za oknem, który
właśnie zaczął padać.
- Tam! – zaśmiała się.
Wtedy jeszcze nie
wiedziała.
~*~
Jack
obrócił się na ubitej ziemi, z zaskoczeniem napotykając coś twardego obok
siebie. Zdumiony otworzył oczy i zobaczył Kimberly, przytuloną do jego ramienia.
Zgarnął jej włosy z twarzy, a wtedy zauważył, że wcale nie spała. Nie
potrafiła.
- Co tu robisz? – spytał szeptem,
głaszcząc jej policzek.
- Chciałam być.. Potrzebowałam kogoś..
Potrzebowałam ciebie. Potrzebuję
ciebie. – uniosła się lekko, a potem opadła na tors szatyna.
Jego
ręce błyskawicznie oplotły jej talię, przytulając mocno. Nie mógł powiedzieć,
że wie, jak ona się teraz czuje. Nie stracił najlepszego przyjaciela, nikogo
nie stracił. Britanny była dla niego znajomą, ale nigdy się nawet zbytnio nie
lubili.
Crawford
natomiast nie mogła spać, tęskniła za Mason, była rozbita na milion małych
kawałeczków. Niczym konstrukcja z patyczków – jeden nieostrożny ruch i się
rozsypuje. Tak teraz było z nią. Jedno słowo za dużo i Kimberly mogła się
zupełnie rozsypać.
Brewer
poczuł, że ciałem blondynki wstrząsa lekki szloch, więc przytulił ją jeszcze
mocniej. Starał się usiąść, a gdy mu się to udało – wziął dziewczynę na kolana
i zaczął tulić jak małe dziecko, kołysząc
się do przodu i do tyłu.
- Shh, spokojnie. . Wszystko będzie
dobrze.. – wyszeptał jej do ucha, całując policzek. – Już nie płacz, Kim. Kim,
Kim, Kimmy.. – im dłużej powtarzał
jej imię, tym bardziej ona się uspakajała. – Kimmy, wszystko będzie dobrze. Okay? Jestem tu, nikt cię już nie
skrzywdzi. Kocham cię.
Przestał
słyszeć jej szloch. Teraz to był tylko spokojny, miarowy oddech,
rozbrzmiewający w powietrzu.
Okrywając
ich oboje kocem, ułożył się na ziemi, aby potem położyć ją na swoim ramieniu i
dalej mocno tulić. Kątem oka zauważył, że Michaela nie ma w obozowisku. Nie
dziwił się temu – Britanny była również jego częścią. Bardzo dużą częścią.
~*~
- Kwiaty.
- Nie mamy kwiatów. A Sam na pewno
wszystko widział i niedługo przyśle kogoś, żeby zabrał jej ciało do Bazy.
- Ten tchórz? Ten cholerny tchórz, który
wysłał innych ludzi, aby zabijali i umierali, ale sam nie poczuł się, aby z
nami polecieć? On kogoś przyśle? Nie zaryzykuje tak bardzo, poczeka do końca. Z
resztą jesteś takim samym tchórzem, jak i on!
- Robiłem co w mojej mocy, żeby ją
ochronić! – przeczesał palcami włosy. – Żeby chronić nas wszystkich.
Blondynka
stanęła jak wryta, z rękami założonymi a piersi.
- Nie prawda! – krzyknęła, przestraszając
tym Jacka, który stał na uboczu i starał się nie mieszać. – Nie chroniłeś nas, chroniłeś TYLKO ją! Ale nawet tego nie udało ci się zrobić! Skoro już nas
miałeś w dupie, to mogłeś przynajmniej ją ochraniać 24 godziny, nie odstępować jej
na krok. Ale nie! Bo przy okazji musiałeś pokazać, jak to wspaniałym
wojownikiem jesteś, że dasz radę robić to wszystko na raz! Ratować świat i
chronić osobę, której zrobiłeś dziecko! A teraz będziesz się użalał, jaki to
jesteś biedny, bo ją straciłeś. Ale wiesz co? Nie tylko ty ją straciłeś,
wszyscy ją straciliśmy. I to wszystko.. to.. twoja.. wina!!!
Łzy
zasłoniły Kimberly pole widzenia, jednak zerwała się szybko i pobiegła przed
siebie, w tylko sobie znanym kierunku. Michael obrócił się w drugą stronę i
powolnym, ale konkretnym krokiem, ruszył przed siebie.
Jack
został sam, rozdarty między osobą, którą kocha, a najlepszym przyjacielem.
Wybór powinien być oczywisty. I był.
- Kim, proszę nie rób nic głupiego. –
powiedział do siebie, zanim jeszcze ruszył na poszukiwania. – Proszę.
~*~
-
Kim!
Podbiegł
do blondynki stojącej nad urwiskiem i chwycił jej nadgarstek, jednak ona
syknęła i wyrwała się. Spojrzał na swoją rękę, zauważając na niej ślady krwi.
Cudzej krwi.
Jeszcze
raz, delikatnie, chwycił ją za rękę, po czym obrócił ją i uważnie się jej przyjrzał.
- Kimmy..
– jego oczy zeszkliły się. – Nie rób tego..
- Nie ma już nadziei. – odparła, nie
odrywając wzroku od księżyca.
- Zawsze jest nadzieja. Nie możesz tego
zrobić, nie pozwolę ci.
- Nie ma już nadziei. – powtórzyła. – Nie
dla mnie.
- Kim, to że ona umarła nie znaczy, że ty
też musisz. To nie twoja wina. Zostań ze mną, proszę.
- Lepiej będzie dla wszystkich, gdy
odejdę. Pozwól mi to zrobić, Jack. – po raz pierwszy zerknęła na niego. – Nie mogę
tu zostać, nie potrafię. Ranię zbyt wielu ludzi.
- Kimmy,
nie możesz tego zrobić. Kocham cię, nikogo nie ranisz. Jeśli umrzesz to tak,
jakbym stracił serce, Kim..
Zaśmiała
się gorzko, patrząc na niego.
- Całe życie się nienawidziliśmy. Cały
ten czas raniliśmy siebie nawzajem. Zraniłam cię wtedy zbyt wiele razy,
zraniłam zbyt wiele osób, na zbyt wiele różnych sposobów.
- Kim.. – pojedyncza łza spłynęła po jego
policzku. – Jeśli.. jeśli naprawdę chcesz to zrobić.. Będziesz mnie musiała
zabrać ze sobą.
Splótł
ich palce mocno, stając obok Crawford na skraju urwiska.
- Na trzy? – spytała dziewczyna. On tylko
potrząsnął głową. – Raz.. dwa..
Pociągnął
ją mocno za rękę w swoją stronę, szybko przytulając drugą ręką i odsuwając ich
od krawędzi na bezpieczną odległość.
- Trzy nigdy nie nadejdzie. – szepnął jej
do ucha.
Od autorki: Rozdział dość smutny, jak widzicie. Troszkę później, niż było obiecane, ale dopiero dziś się z nim wyrobiłam. PROSZĘ O WASZE SZCZERZE OPINIE W KOMENTARZACH!!!i
Koniec żywcem ściągnięty z Teen Wolf, odcinka 6 sezonu 3A, czyli Najlepszego Odcinka W Całej Historii Jak Dotychczas. Mimo to, mam nadzieję, że całokształt się podoba.
Miłych wakacji, Julia O'Brien.
Teen Wolf ! <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział.. jeju szkoda mi Kim. Ale nie tylko jej. Boże, przecież... co zrobiło to dziecko? Co zrobiła Britney? To cholernie niesprawiedliwe.
JACK♥♥
Czekam na nn :*
Rozwalasz tym rozdziałem kochana ! Tak samo jako ostatnim !
OdpowiedzUsuńBrithany.. Jej śmierci w życiu bym się nie spodziewała, nie mówiąc już nawet o tym co pozwoliła nam ona poznać. Naprawdę przywiązałam się do 4 naszych bohaterów i utrata choćby jednego jest naprawdę trudna. ( Chociaż chyba powinnam powiedzieć 5 ) ... To biedne dziecko :(
Współczuje Kim i po części rozumiem jej słowa, jednak mimo wszystko... biedny Michael. Nie ważne w jakich relacjach był z B. Fakt, że utracił 2 osoby, że nie dał rady ich obronić na pewno musiał w jakiś sposób go dotknąć. Nikt, nie może być aż tak bezduszny.
Kocham końcówkę ! ( kocham też Teen Wolf, ale, że jak na razie jestem do tyłu to końcówkę zawdzięczam tylko tobie ).
Chce więcej i na to więcej już nie mogę się doczekać :* !.. Chociaż początek szkoły już tak bardzo mnie nie cieszy :/
Ściskam i życzę miłych wakacji ! :))
Przy okazji zapraszam do siebie. Było by mi bardzo miło gdybyś wpadła i wyraziła swoją opinię. A nuż może Ci się spodoba ?
http://fifty--days.blogspot.com/
Hej dopiero dziś tu trafiłam i już przeczytałam. Proszę dodaj coś szybko! !!!
OdpowiedzUsuń