"Jest okay."
-
Ruszysz się w końcu, czy będziesz tak stać?!
- Kurna, stary, daj spokój! Robię, co mogę.. Kim, za tobą!
Kosmyk blond włosów upadł na ziemię.
- Moje włosy!
- To twój największy problem?!
- Tak!
Michael
popatrzył się na Kimberly wzrokiem, który mógł zabijać. W zasadzie Dooley
chciał teraz kogoś zabić. Nie koniecznie blondynkę, gdyż obok stało czterech
Tytanów, ale kogoś na pewno.
Nikt
nie przypuszczał, że z dziewięciu jeszcze żywych Tytanów, prawie połowa
postanowi ich dzisiaj zaatakować. I to w tak spokojny dzień, który już dobiegał
końca. Britanny spekulowała nawet, że może do następnej pełni nie będą musieli
narażać swojego życia bardziej, niż robią to na co dzień, mieszkając w lesie.
Przeliczyli
się.
- KIM!! – blondynka odwróciła się, akurat
w porę, aby uniknąć dwóch noży, przelatujących jej koło głowy. Milimetry i.. –
Nie myśl nad swoimi włosami, tylko walcz!
Crawford
wyjęła z buta krótki nóż i rzuciła nim prawie na oślep w bok. Trafienie w taki
sposób było praktycznie nie możliwe. Nie patrzyła, nie mierzyła, nie
przewidywała ruchów wroga – po prostu rzucała. A mimo wszystko trafiła.
Britanny
padała już z nóg, ledwo dawała radę walczyć, dlatego Michael pognał w jej stronę,
starając się jakkolwiek pomóc. Tym samym pozostawiając trzech z czterech
Tytanów Kim i Jackowi. Jeden z nich rzucił się w stronę obozowiska, niszcząc
wszystko, co napotkał po drodze.
W powietrze wyleciała brązowa torba, do której przyjaciele spakowali Całą Niepotrzebną Broń, Którą Sam Zapakował
Im Na Wojnę, a zaliczały się do niej jedynie niewielkie pistolety, których
nikt nie umiał używać. W teorii było to proste, ale w praktyce – wszyscy zawsze
pudłowali.
- Michael!! – krzyknęła Kimberly, jednak
zbyt późno. Zielona maź, którą strzelali Tytani trafiła w ramię Dooleya,
wypalając w nim paskudną dziurę.
- Aaa!!
- Michael!! – Britanny natychmiastowo
odwróciła głowę w stronę rannego chłopaka. To był jej największy błąd.
Tytan,
z którym przyszło jej walczyć wykorzystał moment nieuwagi szatynki, strzelając
zieloną bronią w jej głowę. Rozległo się głośne „Shhszzz”, a Britanny padła obok Michaela.
- Britanny! – Crawoford rzuciła się na
pomoc przyjaciółce, klękając przy niej i przykładając ucho do jej piersi, aby
usłyszeć bijące serce.
Serce.
Nie
biło.
Britanny
nie żyła.
- Kim, pistolet! – wrzasnął Brewer,
wyciągając przed siebie szpadę.
Blondynka
odwróciła wzrok od Britanny i popatrzyła na torbę, leżącą u jej stóp. Wyjęła z
niej mały pistolet i, ze łzami w oczach, obejrzała go dookoła.
- Ja nie wiem, jak się tego używa! –
pisnęła przeciągle.
- Połóż palec na spuście i pociągnij! –
Jack zamachnął się, jednak zranił tylko powietrze.
- Co?!?
- Ten dzyndzelek, pociągnij!
Rozległ
się głośny wystrzał, zaraz potem drugi. Przerażający huk. A potem tylko cisza,
jak makiem zasiał. Kimberly zabiła dwóch Tytanów, stojących najbliżej.
Pozostała dwójka uciekła.
Michael
skręcał się z bólu na piasku, obejmując ciasno ramie drugą ręką, aby zatamować
krwawienie.
Jack
stał zgięty, próbując opanować przeszywający ból promieniujący z rany na
brzuchu.
Przycięty
kawałek włosów Kimberly wpadał jej do oka, mieszał się z łzami i przyklejał do
twarzy.
A
Britanny.. Britanny była w lepszym świecie.
~*~
Drżącymi
rękami, Kimberly starała się zabandażować ramię Michaela. Rana była dość
głęboka i naprawdę, naprawdę paskudna, ale nikt nie umiał jej zaszyć. Prócz
Dooley’a, który, no cóż, był poszkodowanym. Dlatego zostali przy oczyszczeniu i
zabandażowaniu rany.
Blondynka
po raz czwarty starała się rozpocząć zawijanie bandaża na ręce przyjaciela,
jednak złośliwy początek opatrunku cały czas wyślizgiwał jej się z rąk i
wysuwał z reszty.
- No dalej.. – szeptała zdesperowana
dziewczyna. – no dalej.. Cholera, to nie jest takie trudne.. No dawaj, Kim..
Dawaj, Kim!
- Hej – jej dłonie znalazły się w
opiekuńczym objęciu Jacka. – spokojnie. Będzie okay. Daj, ja spróbuję.
Na
drżących nogach, Crawford wstała i oddaliła się nieco od przyjaciół.
Jack
szybko i sprawnie zawinął bandaż wokół ramienia Michaela, rozdarł koniec i
związał go tak, aby opatrunek się nie rozpadł.
- Widzisz? Jest okay. – słowa Brewera nie
wiele zmieniły, jedynie nieco uspokoiło rozdygotaną Kim.
Blondynka
potrząsnęła tylko głową, zaczesując palcami włosy do tyłu.
- Mich, powiedziałeś kiedyś.. – zaczęła
drżącym głosem. – powiedziałeś, że Sam ci coś powiedział.. Czy to co mówił,
dotyczyło śmierci Britanny?
- Śmierci kogoś z nas.. – odparł głucho
chłopak.
- Wiedziałeś..
- Nie wiedziałem, że padnie na nią.
- Wiedziałeś i próbowałeś ją chronić, ale
nic mi nie powiedziałeś! Jej najlepszej przyjaciółce!
- Ty byłaś tylko jej najlepszą przyjaciółką!
- Byłam jej najbliższa!
- Ale to ze mną miała dziecko!
Od autorki: Zielonego pojęcia nie miałam, jak zakończyć ten rozdział.. w sumie, nie do końca. Planowałam uśmiercić Britanny, ale nie wiedziałam jeszcze, w jaki sposób. Co do Michaela.. sama nie umiem do końca wyjaśnić, skąd wziął mi się taki pomysł. Samo się napisało.
Generalnie rozdział wcześniej, niż miał być. Najpierw obiecywałam Wam koniec maja, potem czerwiec, ale w końcu jest 24 maja - krótszy, bo krótszy, ale jest. Jak Wam się podoba?
Następny postaram się dodać jeszcze przed zakończeniem roku, ale nic nie obiecuję. Jednakże - jeżeli będzie 5 lub więcej komentarzy pod tym rozdziałem, postaram się dodać go szybciej. Wtedy i tylko wtedy, gdyż, jak się niedawno okazało, muszę poprawić więcej ocen, niż przypuszczałam.
PROSZĘ TAKŻE O GŁOSY W ANKIECIE NA PASKU BOCZNYM.
~ Julia O'Brien