czwartek, 8 stycznia 2015

Fourth chapter ~ Above all ~

"Wolę zginąć z tobą, niż żyć bez ciebie"

   Delikatne promienie słońca ogrzewały twarze wypompowanych Kimberly, Britanny i Michaela. Ta trójka stoczyła dzisiaj walkę na śmierć i życie (i to całkiem na serio), i marzyła tylko o tym, by odpocząć. W zasadzie, marzeniem Britanny był wielki basen i lemoniada z parasolką. W zamian dostała niewielki strumyczek i butelkę niegazowanej wody. Żadnej różnicy.
   Jack przespał cały dzień, mamrocząc jedynie coś pod nosem, gdy dźwięki walki były zbyt głośne. Kimberly zdążyła się już przekonać, że chłopakowi zeszła gorączka, a Michael upewnił się, że rana ma się dobrze i nie powinna się ponownie zainfekować. No, chyba że Brewer bardzo chciałby ją po raz trzeci otworzyć. Ale tego już by chyba nie przeżył.
- Co zrobimy, gdy to wszystko się już skończy? - spytała Crawford, przerywając ciszę, panującą na polanie od dobrych piętnastu minut. - Znaczy, wiecie: ta cała walka. Gdy już zabijemy wszystkich Tytanów. Co będzie wtedy?
   Przez dłuższą chwilę nikt nie odpowiadał. Zawiał mocniejszy wiatr, rozwiewając włosy dziewczyn na wszystkie strony.
- Wrócimy do Bazy i będziemy tam sobie żyli. - odparł w końcu Michael.
- Nie chce takiego życia. - stwierdziła blondynka, wpatrując się bez ruchu w skały przed nimi. - Jasne, lubie tych wszystkich ludzi, ale chce mieć normalny dom. Chce sama narzekać godzinami na to, ile mam sprzątania, prania, gotowania i prasowania. Chce, żeby moje dzieci miały własny kąt, w którym będą żyć. Chce założyć rabatkę z kwiatkami i pójść do pracy. Do prawdziwej pracy.
   Michael rozejrzał się na boki, odgarniając z czoła grzywkę. Popatrzył się dyskretnie na duże rozcięcie, widniejące na łydce Kimberly i zrozumiał, jak bardzo dziewczynie musi zależeć na normalnym życiu.
- Chcesz mieć dzieci?
   Odwróciła głowę w jego stronę.
- Kiedyś na pewno.
   Michael już miał zadać kolejne pytanie, kiedy przeszkodził mu Jack. Chłopak rozbudził się już na dobre i spoglądał na pozostałą trójkę zmartwionym wzrokiem. "On chyba naprawdę to wszystko przespał", pomyślała Kimberly.
- Wyglądacie, jakbyście właśnie stoczyli walkę na śmierć i życie. - wymamrotał Brewer, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nagle oprzytomniał. - O mój Boże, stoczyliście walkę na śmierć i życie! A ja to wszystko przespałem! Czemu mnie nie obudziliście? Ile ich było? Gadajcie coś, do cholery!
- Spokojnie, Jack. - odparł powoli Dooly. - Nie mogliśmy cię budzić, bo.. - podniósł jego koszulkę, oglądając ranę na brzuchu pod każdym kątem. - ..i tak nie jesteś w stanie walczyć. Połóż się. - poinstruował szatyna, a ten posłusznie wykonał jego polecenie. - Boli cię jeszcze?
   Brewer westchnął.
- Tylko, jak się ruszam. - zmrużył oczy. - Czyli ciągle.
   Kimberly nie wiedziała czy śmiać się, czy płakać. I nie wiedziała, co ma myśleć o wczorajszej nocy. Wtedy Jack wyznał jej miłość. Chociaż przecież miał gorączkę i mógł bredzić. Z drugiej strony, ona zrobiła to samo. To wszystko było za trudne!
   Może i była najlepszą Zieloną, jaką Sam widział kiedykolwiek, ale to wszystko miała swoje granice. Fizyczne i psychiczne. To już ją wykańczało. Była słabsza, niż Tytani, zdecydowanie mniejsza i bardziej krucha. Poza tym, jej możliwości fizyczne też miały swój kraniec. Który chyba właśnie nadszedł.
- Crawford. - głos Brewer'a wyrwał blondynkę z rozmyśleń. Już, już myślała, że powie coś o wczorajszej nocy. Jednak się myliła. - Wyglądasz jak zmokła kura. - zaśmiał się kpiąco.
   Blondynka miała ochotę na niego nawrzeszczeć. Miała ochotę i zrobiłaby to, gdyby nie była totalnie wykończona. I gdyby nie fakt, że już nie są "razem". Jak to się stało? Pewnego pięknego dnia Kimberly przezwała Brewer'a, a Michael to słyszał. Co więcej powiedział, że Britanny już dawno wszystko mu opowiedziała, więc prędzej czy później i tak by to skończyli.
- Brewer. - rzuciła w jego stronę nienawistny uśmieszek. - Nie chciałbyś znów zobaczyć, jak twoja rana wygląda od środka?
   Szatyn posłał jej piorunujące spojrzenie, po czym skrzywił się na samo wspomnienie o ranie. Co prawda ciągle była, jednak nie bolała przez cały czas. Tylko przy ruchu, którego obecnie Jack nie miał dużo.
- Ej, ale to, że znów się nie lubicie, nie oznacza, że macie się wzajemnie pozabijać. - wtrąciła się Britanny czując do czego zmierza rozmowa. - Poza tym, chyba najwyższa pora na kolację. Nie sądzisz, Michael?

~~*~~

   Kolacja składała się z paczki chipsów owsianych, kanapki z Nutellą i kubka herbaty, którą Mason prawie spaliła, gotując wodę nad ogniem. Swoją drogą Kimberly odkryła, że nawet niesłodzona herbata jest smaczna.
   Słońce powoli chowało się za widnokrąg i po chwili przyjaciele siedzieli w ciemnościach, oświetlani jedynie przez płomienie z ogniska.
- A jeśli nie wrócimy.. - mruknęła Kimberly, naciągając na dłonie rękawy swetra. - Myślicie, że będą tęsknić? W końcu oddaliśmy za nich życie.
   Michael wrzucił małą gałązkę do ognia.
- Jeszcze nie zginęliśmy. A ja, nie wiem, jak wy, nie mam zamiaru umierać w najbliższym czasie. A na pewno nie tu i nie tak.
- Ja też nie, ale.. - Crawford niegrzecznie przerwano.
- Ale nie umrzemy i koniec, kropka. - wtrącił się Brewer. Nie mówił tego jednak złośliwie: w jego głosie Kimberly wyczuła łagodność i.. strach. - Sam wiedział co robi, wybierając nas. Nie pierwszych lepszych, byle tchórzów, którzy uciekliby jak najdalej stąd na widok jednego Tytana. ON WYBRAŁ NAS, najlepszych z najlepszych. Co do tego nie mam wątpliwości. I nie skończymy, wąchając kwiatki od spodu. Nie tu, nie tak i nie teraz.
   Kimberly uśmiechnęła się delikatnie. Dobrze, że chociaż jej przyjaciele zachowywali trzeźwość umysłu. Przynajmniej na razie. To było pocieszające, biorąc pod uwagę, że ona już kompletnie traciła zmysły.
- Macie rację. - westchnęła w końcu. - A swoją drogą, to było tu cicho od.. popołudnia. Myślę, że póki co..
- Schyl się! - wrzasnął Michael, a Crawford nieświadomie wykonała jego polecenie.
   Nad jej głową świsnęły dwa noże. Blondynka nie miała odwagi, aby spojrzeć w górę. Kontem oka zobaczyła jedynie, że siedząc koło niej Britanny jest takiej samej skulonej pozycji, a Jack gdzieś zniknął.
   Minęło chyba z piętnaście minut, zanim Kimberly odważyła się podnieść głowę. Wokół było zupełnie cicho i spokojnie, Michael wracał w jej stronę z dwoma zakrwawionymi nożami, a Brewer i Mason jakby rozpłynęli się w powietrzu.
- Czy coś mnie ominęło? - spytała zdezorientowana dziewczyna, gdy Dolley usiadł obok niej i zaczął wycierać noże.
- Nie, nic. - odparł brunet najzwyczajniej w świecie.
- Gdzie Britanny i Jack? - Wow! Chyba pierwszy raz w życiu nazwała go po imieniu!
- Poszli nad urwisko zrzucić Tytanów. A raczej to, co z nich zostało.
- Ilu ich było?
- Trzech, ale jeden uciekł, kiedy jego kolega poległ od mojego noża. Drugiego trafiłem w ramie, więc Britanny musiała wystrzelić jeszcze kilka strzał do tyłu. Wszystkimi trafiła.
- O Boże.. A ja, jak zwykle, tego wszystkiego nie widziałam! - Michael zgromił ją wzrokiem. - I nie pomogłam wam, oczywiście..
- Będziesz jeszcze miała okazję. - Dolley uśmiechnął się smutno. - Możesz mi zaufać.

~~*~~

   Tego samego dnia okazja się już nie nadążyła, jednak oczywistym było, że już niedługo to się zmieni. I tak będzie długo. W zasadzie nikt nie wiedział, ile czasu minie, zanim zginą wszyscy Tytani, ale nikt nie liczył, że to będzie kwestia kilku dni. Obstawali raczej przy miesiącach.
   Wieczorna warta trafiła się Kimberly i Jack'owi, jako, że Brewer dawno nie miał okazji pilnować obozowiska, ani w ogóle walczyć. Nie to, żeby ktoś chciał przeżyć w nocy nalot Tytanów.
   Siedzieli cicho, odwróceni do siebie jedynie bokiem. Kimberly spoglądała przed siebie, jakby w ciemności nocy chciała coś dostrzec. Natomiast Brewer ciągle kręcił głową na boki, jakby chcąc mieć wszystko pod kontrolą.
- Słuchaj.. - zaczęła blondynka, zaciskając obie dłonie na rękojeści noża. - Pamiętasz coś, cokolwiek, z wczorajszej nocy?
- Nie. - odpowiedział krótko Jack, a jego wzrok na chwilę spoczął na towarzyszce. - A powinienem?
   Pocałunek, idioto! Pocałunek!, pomyślała, jednak nie odważyła się tego powiedzieć na głos.
- Nie.
   W chwili, gdy Kimberly kończyła mówić, gdzieś niedaleko rozległ się głośny, mechaniczny ryk. Potem jeszcze jeden, a następnie oboje usłyszeli metaliczny stukot. Tytani. Bo chyba w zasadzie nigdy nikt nie wyjaśnił, kim, a raczej czym, tak na prawdę są Tytani.
   Otóż są to ludzie, ale nie do końca. Są bardzo wysocy, przeważnie na 2-3 metry, zbudowani są z krwi i kości, ale również z metalu i brązu. Ich ręce mogą zamieniać się w wiertła albo noże. Ale najgorsza zdecydowanie, jest głowa.
   Wyobraźcie sobie meduzę, która chajtnęła się z lwem. Tak wyglądała głowa Tytanów. Jednak zamiast zamieniania w kamień za pomocą spojrzenia, węże strzelały zielonym jadem, który wypalał dziury, na cokolwiek trafił.
- Chyba będziemy mieli towarzystwo. - westchnął Brewer, wyciągając sztylet z pochwy i spojrzał na blondynkę.
   Kimberly pochwyciła jego spojrzenie i na chwilę oboje się nie odzywali. Patrzyli się sobie w oczy, jakby mieli się już więcej nie zobaczyć. Właściwie, kto wie.. Crawford wzdrygnęła się, gdyż przez moment zobaczyła coś w oczach Brewer'a. Strach? O siebie? Nie. O nią..?
- Jack, ja..
   Właściwie, to nie wiedziała, co chce powiedzieć. Na szczęście nie musiała kończyć. Szatyn zrobił pół kroku w jej stronę, jedną ręką przyciągnął ją do siebie i zatopił swoje usta w jej aksamitnych wargach. Natychmiast puściła nóż, splotła swoje palce za jego szyją i przyciągnęła go jeszcze bliżej.
   Szybko oddała pocałunek, jakby bojąc się, że ta chwila zaraz rozpryśnie się jak bańka mydlana, a on zniknie. A tego nie chciała. Boże, jak ona tego nie chciała. Pragnęła tylko jego. Tu i teraz. Dałaby wszystko, żeby zatrzymać tę chwilę w czasie już na wieczność.
   Przyciągnęła go do siebie jeszcze mocniej, wplątując palce w jego kasztanowe włosy. Jego druga ręka chwyciła Crawford w talii. BOOM! Kolejny metaliczny stukot. BOOM, BOOM!
   Jego ręce zjechały niżej, niż powinny, ale nie zwróciła na to uwagi. Kimberly ciągnęła go za końcówki włosów, rozplątując przy tym niektóre kołtuny powstałe przez długie nieużywanie szczotki do włosów. Z gardła chłopaka wyrwał się cichy pomruk, a blondynka uśmiechnęła się szeroko podczas pocałunku.
   Powoli odsunęli się od siebie, ale ich czoła nadal były złączone. Brewer jeszcze raz musnął jej wargi swoimi ustami i szepnął:
- Na prawdę cię kocham. - chwila przerwy. - Chyba bardziej, niż powinienem.
- Ja ciebie też. - jej ręka z jego szyi zjechała na tors. - Do szaleństwa. Ale..
- Nie ma żadnego "ale". - przerwał jej, podnosząc nóż z ziemi i wkładając jej go do ręki. - Rzuć do tyłu, na oślep. Trafisz.
- Prędzej zginiemy. - odparła, spoglądając na połyskujące w świetle ogniska złowrogo ostrze.
- Wolę zginąć z tobą, niż żyć bez ciebie. - delikatnie podniósł podbródek Crawford do góry. - Rzucaj.

Od autorki: Bardzo przepraszam za trzydniowe opóźnienie z dodaniem rozdziału, ale na śmierć zapomniałam. Po prostu w Trzech Króli odsypiałam poniedziałek (-Mamo, muszę iść do szkoły? -Oczywiście, o co ty się jeszcze pytasz!?) i przypomniałam sobie o rozdziale wczoraj o godzinie 23, więc uznałam, że dodam dzisiaj albo w piątek. Jest dzisiaj - nie jest idealny, ale jest. Mam nadzieję, że Wam się podoba.♥

~ Julia Holt.♥