piątek, 15 maja 2015

Fifth chapter ~ Mystery ~

"Jej palce szybko znalazły się w tym miejscu i równie szybko z niego odeszły, ponieważ rana zapiekła."
 
   Przeżyliście kiedyś coś takiego, że chcecie zrobić dobrze, a wychodzi zupełnie na odwrót? Na pewno mieliście wtedy ochotę krzyczeć na cały głos i przeklinać wszystko na świecie. Prawda? Nie wy jedni. A zdażyło wam się kiedyś wpaść po uszy, próbując uratować świat?
- Jaack! Pomocy! - blondynka usilnie próbowała wyrwać się z rąk przeciwnika. - JACK!
   Brewer rzucił dwoma nożami i ugodził Tytana sztyletem w klatkę piersiową, ale to tylko go rozwcieczyło. Usłyszał skrzekliwy śmiech jednego z Tytanów. Jeszcze raz spróbował zabić potwora. Na marne.
- JACK! - idealnie upięty warkocz Kimberly stał się plątaniną pokręconych kosmyków.
   Szatyn rzucił sztyletem, trafiając Tytana w serce, a ten runął na ziemię. Gdy tylko rozluźnił swój uścisk, Crawford zeskoczyła na ziemię, zrobiła fikołka do przodu i wstała.
   Następny potwór już rechotał za ich plecami, gdy nagle BOOM. Wystrzał z.. pistoletu?
- Sam miał rację, to ustrojstwo się przydaje. - Michael z aprobatą spojrzał na małą broń w swoich rękach. - Cóż, skoro już po sprawie, to możecie wracać do amorów.
   Crawford zrobiła się cała czarwona, a Jack.. Miał nieokiełznaną ochotę przywalić Dooley'owi w twarz. Ale się powstrzymał, gdyż uznał, że to nie byłoby specjalnie elementarne. No i byli przyjaciółmi. To inna sprawa. Ale czy przyjaciel przyjacielowi nie może czasami przestawić nosa?

~~*~~

- Nie wiesz przypadkiem, ile tych mutantów jeszcze czeka w kolejce, żeby nas zabić? - Kimberly wyciągnęła przed siebie lewą rękę, aby Michael mógł ją opatrzyć.
   Jeden z Tytanów zostawił tam paskudną dziurę po sobie i trzeba było coś z tym zrobić.
- Sam powiedział.. - Dooley nagle zaciął się, jakby miał właśnie powiedzieć coś, czego niepowienien.
   Blondynka popatrzyła na niego z ukosa i nakazła mu wzrokiem, aby kontunuował swoją wypowiedź. Ten jednak był zapatrzony w bandaż, którym owijał rękę dziewczyny, i zdawał się ją ignorować. Albo myśleć. Albo jedno i drugie.
- Sam powiedział, że co? - spytała w końcu Crawford.
   Brunet przełknął nerwowo ślinę.
- ..że będziemy wiedzieć. I mamy być zawsze przygotowani. - dokończył.
   Oczywiście Kimberly wiedziała, że Michael ją okłamuje, ale nie zamierzała drążyć tematu. Była zbyt zmęczona i zbyt osłabiona, aby się kłócić. Poza tym, był środek nocy, a teraz nadeszła kolej Dooley'a i Britanny, aby pilnować obozowiska. Blondynka marzyła tylko o tym, aby położyć się spać.
   Spanie na konarze drzewa z bronią w ręku nie było najwygodniejszą formą tego zajęcia, ale nie było innej opcji. Poza tym można się do tego przyzwyczaić.
- Kim. - usłyszała za swoimi plecami głos Jacka.
   Wstała i skierowała się w jego stronę. Stanęła dwa kroki od niego i spojrzała mu w oczy.
- Kim? Nikt mnie nigdy tak nie nazywał. - zdumiała się.
- Więc ja zacznę, Kim Crawford. - szatyn bardzo dokładnie wymawiał każdą literkę w jej imieniu, co przyprzwiało ją o zawrót głowy. - To tak seksownie brzmi.
   Blondynka uśmiechnęła się i przeczesała jego włosy palcami jednej ręki.
- O co chodzi? - spytała w końcu.
- O nic. Chciałem zobaczyć, jak zareagujesz.

~~*~~

   Księżyc w pełni oświetlał wszystko dookoła. Nawet w najgłębsze szczeliny skał, nisko, między drzewa i krzewy, przebijało się światło księżyca. Wyglądałoby to pięknie, gdyby nie chciała cię zabić ogromna grupa meduzo-lwów z metalu i brązu.
   Gdzieś w tej całej przepięknej scenerii dało się usłyszeć ciche piszczenie. Coś gwałtownie przecięło nocne powietrze, a potem powoli opadło na ziemię.
   Michael wyprostował się.
- Brit, słyszałaś to? - zapytał brunet, wstając z bronią w pogotowiu.
- Co takiego? - szatynka poszła w jego ślady.
   Chłopak spojrzał na mały.. prezencik (?) leżący u jego stóp.
- To. - dźgnął mieczem karteczkę, przypiętą do prezenciku. - "Sam". - odczytał Dooley.
- To od Sama, z Bazy! Otwieraj! - podekscytowała się Mason.
   Brunet odciął mieczem jeden bok prezenciku, po czym nabił go na ostrze i ostrożnie chwycił. Ze środka wytrząsnął kolejną karteczkę, tym razem zwiniętą w rulonik. Otworzył ją i przeczytał na głos.
- "Zostało dziesięciu". - spojrzał na Britanny. - Co? - spytał po dłuższej chwili, nic nie rozumiejąc.
- Zostało dziesięciu. Dziesięciu Tytanów do pokonania i uratujemy świat.
   Niebo przecięła złota błyskawica. Uderzenie grzmotu odbijało się od drzew i skał, po czym spadało do wąwozu i milkło. I tak kilka razy. Aż w końcu nie zaczął padać deszcz. Na chwilę zrobiło się ciemno. Britanny rozejrzała się badawczo po okolicy, skrycie modląc się, aby za chwilę nie zobaczyć jednego z dziesięciu.
   Jej modły nie zostały wysłuchane.
   Kolejna błyskawica, jasne światło i on - jeden z Tytanów, które niszczą Ziemię. Ich Ziemię.
   Britanny wyciągnęła z kołczanu strzałę, wycelowała i trafiła potwora w pierś. Ze zranionego miejsca zaczęła lecieć zielona maź, którą strzelała głowa - meduzo-lew. Michael rzucił mieczem i odciął kilka wężowych głow, za to inne zaczęły strzelać zieloną bronią.
   Kolejna błyskawica i grzmot. Mason posłała następne dwie strzały w stronę zranionego już Tytana, który mimo wszystko dzielnie trzymał się na nogach. Już niedługo.
   Jeden, dwa..
   Michael rzucił krótkim nożem, nacinając kawałek żywej skóry na ciele potwora.
   Trzy, cztery..
- Michael! - chłopak upadł na ziemię, unikając zielonej mazi.
   Pięć, sześć..
   Britanny zrobiła parę salt w stronę Tytana, po czym strzeliła ze znacznie bliższej odległości, trafiając w klatkę piersiową. Z ciała potwora sterczało już kilka strzał.
   Siedem, osiem..
   Dooley strzelił z pistoletu Sam'a.
   Dziewięć, dziesięć..
   Potwór padł martwy.
- Zostało dziewięciu.

~~*~~

   Kimberly zeszkoczyła z drzewa z gracją i wdziękiem, upadając na koniec na twarz. Usiadła, opierając się o pień drzewa i spróbowała wyczuć ręką, jakie odniosła obrażenia. Żadnych? To nie możliwe.
   Nagle, poczuła straszny ból w okolicach prawego oka. Jej palce szybko znalazły się w tym miejscu i równie szybko z niego odeszły, ponieważ rana zapiekła. Michael? Jest z Britanny daleko stąd. A więc musiała na niego czekać.
- Mich, proszę, pośpiesz się.. - powiedziała do ciemnej pustki rozciągającej się przed dnią. - Błagam..
   A potem poczuła nagłe osłabienie całego orgazimu, zobaczyła mroczki przed oczami i zemdlała.
   Dosłosłownie chwilkę późniem do obozowiaska wrócili Britanny i Michael. Szatynka podeszła nieopodal drzewa i zadarła głowę wysoko do góry, aby ujrzeć przyjaciółkę. Nikogo tam nie było. Zaniepokojona dziewczyna podeszła bliżej, i wtedy potknęła się o coś. A raczej kogoś. Upadła tuż obok Kimberly, a w świetle Księżyca zobaczyła jej zakrwawioną twarz.
- Michael.. - szepnęła przerażona. - Michael. Boże, Michael, chodź tu szybko!

~~*~~

- I co? Nic jej nie będzie? Przeżyje? Będzie widzieć na to oko? - Britanny i Jack przekrzykiwali się, aby tylko uzyskać jakiś informacje o stanie zdrowia Kimberly.
   Zirytowany Michael zamknął oczy i wypuścił powietrze przez nos. Miał po stokroć dość ciągłych pytań przyjaciół, bo przecież (na litość Boską!) nie był lekarzem, w związku z tym nie miał takiej wiedzy medycznej, aby wiedzieć, co będzie dalej z blondynką. Oprócz po raz setny powtórzonej odpowiedzi "Tak", na pytanie Mason, czy Kim przeżyje. To jedno było pewne.
- Musimy się stąd wynosić. - powiedział Michael jakby do nikogo, a za razem do wszystkich.
- Co, dlaczego? - spytali wspólnie Britanny i Brewer, po czym popatrzyli na siebie przerażeni.
- Właśnie, dlaczego..? - delikatny głos Crawford odbił się od drzew i wrócił do uszu pozostałej trójki.
- Kim! - drogna postura Crawford momentalnie znalazła się w objęciach Jack'a.
   Britanny uśmiechnęła się, zarówno na widok tego obrazka, jak i z powodu niezłego samopoczucia swojej przyjaciółki. Kamień spadł jej z serca.
- Powinniśmy się stąd zmywać chociażby dlatego, że tych potworów jest coraz więcej na raz, a my mamy już dwójkę nie do końca sprawnych wojowników. Sporo ryzykujemy. - wyjaśnił Michael.
   Jack i Kim wymienili spojrzenia.
- Nic mi nie jest. - powiedzieli niemalże jednocześnie.
   Teraz to Dooley i Britanny popatrzyli po sobie zdziwieni.
- Jack, ledwo co wróciłeś do żywych. - zaprzeczyła Mason. - A ty, Kim, ledwo widzisz na prawe oko. To niebezpieczne dalej tu przebywać. Wynośmy się stąd, póki jeszcze możemy.
- Myślicie, że to, iż będziemy kilkaset metrów dalej coś zmieni? - twarz Jacka przybrała posępny wyraz. - Nie będę nas szukać? Nie będą zabijać? Nie znajdą nas? Błąd, zrobią wszystko byleby tylko przejąć władzę nad Ziemią. Nawet jeśli ukryjemy się w ostatnim miejscu, gdzie będą szukać, to i tak nas znajdą. A gdy już wszyscy umrzemy, stworzą swój Świat. Uciekanie nie ma najmniejszego sensu.
   Michael zacisnął dłonie w pięści.
- My nie uciekamy. Tylko tchórzę tak robią. Tak będzie po prostu bezpieczniej, nie rozumiesz tego?
- Chyba inaczej definiujemy "bezpieczeństwo". - w oczach Brewer'a zajaśniał ogień.
- Cholera, Jack! Jestem tu najstarszy i jak mówię, że mamy się stąd wynosić, to wszyscy to robią. Jasne?
   Szatyn chciał coś odpowiedzieć, ale poczuł dłoń Kimberly na swoim ramieniu.
- Jack.. - powiedziała łagodnie. - Daruj sobie, proszę..
   Jej oczy wyrażały więcej troski, niż nie jedna matka. Kim była osobą, o której nie można było powiedzieć złej rzeczy. Wszystko w niej było idealne. Od wyglądu, przez charakter do sposobu bycia. Była taką dobrą duszyczką, której każdy czasem potrzebuje.
- Jasne. - Brewer gwałtownie wstał z miejsca i odszedł w stronę urwiska.
   Blondynka opadła znów na ziemię, wzdychając przeciągle. Zamrugała kilka razy i zdała sobie sprawę, że Michael miał rację - ledwo widzi na prawe oko. Tylko czy długi marsz coś tu zdziała? Usiadła, otrzepując włosy i lustrując Dooley'a wzrokiem.
- Tu chodzi o bezpieczeństwo, czy może coś innego? - Crawford czuła, że chłopak coś ukrywa, najgorsze, że nie miała pojęcia co. - Michael?
   Brunet jednak nic nie powiedział - nie obdarzył jej nawet jednym spojrzeniem - tylko odszedł w przeciwną stronę, niż Brewer.
- Britanny? - Kimberly odwrócił głowę w stronę przyjaciółki.
- Eeh, poszukam go i pogadam. Napewno jest zły, ale przejdzie mu. - po chwili dziewczyny nie było.

Od autorki: Jestem okropną, złą, OKROPNĄ osobą i powinno się mnie spalić na stosie! Serio Wam mówię.. Rozdział był.. cholera jasna, w styczniu, mamy 15 maj a ja dopiero teraz ruszyłam dupe i dokończyłam rozdział. Nie będę się tłumaczyć, serio nie teraz, po prostu jestem najgorszą bloggerką Świata. Możecie mi to śmiało powiedzieć.
Co do rozdziału to jestem średnio zadowolona, ale nawet do końca nie pamiętam o czym była fabuła , więc.. Ocenę pozostawiam Wam. Z następnym OBIECUJĘ wyrobić się jak najszybciej, do końca maja.

~ Najgorsza bloggerka Świata, którą można znienawidzić.

1 komentarz:

Komentarze są rzeczą bardzo inspirującą do dalszej pracy. Więc skoro tu już wszedłeś/weszłaś, to byłabym wdzięczna za choć jeden, krótki komentarz. I pamiętajcie:
~ Życie bez pasji zabija. ~