poniedziałek, 23 listopada 2015

Ninth chapter ~ Fraction of live, part one ~

Wyjaśnienia na końcu rozdziału.

            Unieśli broń. Przekrzykiwali się nawzajem, w myślach dziękowali przyjaciołom za wsparcie i walkę u ich boku. Posyłali ostatnie, tęskne spojrzenia w stronę miłości swojego życia. Wiedzieli, że mogą tego nie przeżyć, byli na to przygotowani. Lub przynajmniej chcieli być.
            Kimberly pomyślała o Britanny i.. tym dziecku. Czy gdyby nie umarła tamtego dnia, czy teraz by walczyła? Czemu w ogóle walczyła; nie mogła powiedzieć? Nie powinna walczyć, będąc w ciąży. Nie powinna w ogóle zgadać się na tę misję.
            Ruszyli.
            Tłum setek osób, walczących o lepszy świat, krzyczących słowa takie jak „wolność” i „bezpieczeństwo”. Szli na wojnę przeciwko dwóm najsilniejszy Tytanom – przeciwko Platynowym.
            Z daleka rozległo się kilka strzałów – celnych, ale na nic się zdających, gdyż Platynowi wessali naboje i odrzucili w kierunku wojowników. Tłum momentalnie się rozstąpił, jednak nie każdemu udało się uciec. Trzy kule utkwiły w ciałach osób, których Crawford znała tylko z widzenia. Mimo to, w jej oczach pojawiły się łzy.
            A w sercu chęć zemsty.
            Za nich, za Britanny, za zmarnowane życie, za strach i za cierpienie. To wszystko miało skończyć się dzisiaj. Musiało. Po to tu byli.
            Wojownicy rozproszyli się na wszystkie strony, krzycząc coś na siłę i celując w przeciwników wszystkim, co akurat mieli pod ręką. Walka mieczem czy nożem nie była dobrym pomysłem, gdyż starcie z Platynowymi (a nawet zwykłymi Tytanami) twarzą w twarz nie mogła się udać. A gdy ludzie rzucali w nich nożami, rany natychmiast się zarastały, a oni odrzucali broń i zabijali kogo popadnie.
            Niewielkiej grupie, do której należał Michael i Sam, udało się przedostać najbliżej Platynowych bez zauważenia. Ich planem było trafienie w jeden z ich czułych punktów – zgięcie kolan. Oprócz tego istniały jeszcze dwa inne miejsca, po trafieniu w które przeciwnicy padali martwi. To był jedyny sposób, aby ich zabić, pokonać, wytępić. Tych najsilniejszych.
            Była w zasadzie jasne, że praktycznie żadna grupa ludzi nie ma szans w bezpośrednim starciu z Platynowymi. Mimo to, oni dalej walczyli, dalej wierzyli. Bo dalej mieli nadzieję.
„Nadzieja to wszystko, co macie. Całe wasze życie, wszystkie plany, każdy wschód słońca i następny oddech. Jeśli nacie nadzieję – macie wszystko” – to powiedział kiedyś Sam i to zrodziło się teraz na nowo w głowie młodych wojowników. Prócz nadziei nie pozostało im dosłownie nic innego, więc musieli ją wykorzystać, aby odzyskać swój świat. I już nigdy więcej go nie stracić.

~~*~~

            Następnych dwóch godzin nie można nazwać walką – to było krwawa jatka. Ludzie rzucali się na Tytanów z niemą nadzieją, że uda im się wygrać, większość ginęła. Sam ciągle przekrzykiwał tłum wokoło, starając się dodać im otuchy i wiary, że jeszcze może się udać. Lecz mimo wszystko, sam powoli zaczynał opadać z sił i z nadziei, że cokolwiek może się udać i być lepiej.
            Wszystko zmierzało ku upadkowi, umarło już tak wielu ludzi, że nawet najwybitniejszym matematykom nie udałoby się bez pomyłki zliczyć ich wszystkich. Niektórzy byli w wieku Kim, niektórzy Michaela, ale byli i tacy, którzy w Bazie mieszkali od samego początku, liczyli sobie ponad trzydzieści lat i walka wykańczała ich po krótkim czasie.
            Michael, który w ostatnich dniach został dość ciężko zraniony w rękę, teraz stał najbliżej jednego z Platynowych. Przymierzał się do strzału w zgięcie kolana przeciwnika. Jeszcze trzy metry.. dwa.. jeszcze jeden.. Teraz dosłownie centymetry dzieliły go do wielkiego przeciwnika, którego uwagę skutecznie odwracał Sam i kilkoro innych ochotników, starających się zyskać na czasie, podchodząc do niego z bronią wyciągniętą na bezpieczną odległość i naraz odchodząc.
            Brunet przygotowywał się do ostatecznego starcia z jednym, z dwojga niepokonanych, gdy nagle Platynowy obok padł na ziemię. Martwy. Platynowy-padł-martwy-na-ziemię. W głowie chłopaka zrodziło się milion pytań, ale najważniejsze i najbardziej obijające się o jego czaszkę, brzmiało: „Kto?”. Kto zrobił coś takiego?
            Starał się wyszukać gdzieś w oddali osobę odpowiedzialną za śmierć Tytana. I zobaczył ją. Britanny. Jej brązowe włosy, silnie związane w warkocz z boku głowy, powiewały na wietrze, który wziął się nie wiadomo skąd i jak. Jej delikatne ręce trzymały łuk, z jeszcze jedną strzałą nałożoną na cięciwę, gotowe w każdej chwili strzelić ponownie. Czas na chwilę przestał płynąć, dla Michaela liczyła się tylko ta jedna chwila, tylko tu i teraz. Zupełnie zapomniał o całej walce, apokalipsie, jeszcze jednym Platynowym, stojącym kilka centymetrów od niego. Zatracił się zupełnie w widoku Britanny. Jego Britanny. Żywej Britanny. Żywej, jak to możliwe?
- Michael!! – głos Jacka wyrwał go z głębokiej zadumy i przywrócił do rzeczywistości, gdzie wciąż trwała walka.
            Poczuł nagły, ostry ból w ręce, a potem zatoczył się kilka metrów dalej, dobijając do kogoś. Zamknął oczy, starając się go przetrwać. Zacisnął mocno zęby, ściskając ramie drugą ręką. Słyszał, jak ktoś pada niedaleko niego. Słyszał syk, słyszał krzyk. Ale nie mógł zareagować.
- Jack!! – pisk Kimberly poniósł się przez morze wojowników, docierając do uszu szatyna i każąc mu, mimo wszystko, otworzyć oczy.
            Zobaczył blondynkę rzucającą na ziemię łuk ze strzałą naciągniętą na cięciwę, który toczy się nieco dalej, aby być znów porwanym przez kogoś innego. Crawford biegła ile sił w nogach, a mocno ściśnięty warkocz, raz po raz, uderzał o jej twarz. W tym samym momencie Dooley na powrót zamknął oczy, by nie pozwolić wydostać się gorącym łzą, które kłębiły się pod jego powiekami.
            To nie była Britanny, ona nie żyła. To była Kim, a jemu to wszystko się tylko wydawało, bo chciałby, żeby Mason tam była. Żeby była tu z nim, by walczyła u ich boku, by nigdy nie odeszła. Bo on nigdy nie pogodzi się z jej śmiercią.
            Kimberly upadła na kolana obok Jacka, który krzywił się z bólu, ściskając jedną stronę brzucha obiema rękami. Krew.
- Oh, mój Boże.. – szepnęła przerażona blondynka, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.
            Jack, ratując Michaela, oberwał zieloną mazią od pozostałego jeszcze przy życiu Platynowego. Prosto w, nie zrośniętą jeszcze, ranę na brzuchu.
- Nic mi.. nic mi nie jest.. – słowa Brewera nie przekonałyby nikogo, a na pewno nie klęczącą nad nim blondynkę, która starała się być silna, ale coraz mniej jej to wychodziło. – Nic mi nie jest, Kimmy. – chłopak starał się uśmiechnąć, jednak wyszedł z tego jedynie grymas bólu.
            Delikatnie pogłaskał Kimberly po ramieniu, szybko jednak odsuwając rękę, objęty nagłym zmęczeniem. Przymknął powieki, zaczął płytko oddychać, a na jego czoło wstąpiły kropelki potu.
- Wszystko gra.. – dalej szeptał, starając się uspokoić blondynkę. Na dłuższą chwilę przestał cokolwiek mówić, a potem zaczerpnął najwięcej powietrza, jak tylko umiał i na moment otworzył oczy. – Bardzo cię kocham, Crawford. – dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy.
- Też cię bardzo kocham, Brewer. – przełknęła ślinę. – Zawsze cię.. – głos jej się złamał, a ciężkie łzy zaczęły spływać po policzkach. too weak..
- Wiem.. – znów zamknął oczy. – Wszystko jest dobrze.. – starał się mówić wolno i spokojnie, ale co jakiś czas brakowało mu sił. – Nic mi nie jest. Nic złego się nie stało, Kim. Wszystko będzie dobrze. Po prostu.. pamiętaj, że ja..
            Zamilkł. Stracił przytomność.

            Blondynka załkała, kładąc głowę na jego klatce piersiowej, a kilka jej słonych łez spadło na twarz i ręce szatyna. W ciągu dosłownie dziesięciu sekund przybiegły dwie osoby, których imion Kimberly nie znała i ułożyły Brewera na prowizoryczne nosze, którymi od dłuższego czasu dwoje ochotników przenosiło rannych w bezpieczne miejsce, aby można im było udzielić pierwszej pomocy. Nim Kim się zorientowała – Jacka niesiono już do furgonetki po drugiej stronie ulicy, a ona musiała sama stawić czoła największym koszmarom.

Od autorki: Rozdział nie jest sprawdzony, zrobię to najprawdopodobniej dopiero w weekend.
Okay, sprawa jest taka: siadam do rozdziału, piszę kilka zdań i je kasuje. I tak wciąż. A jak już uda mi się coś sensownego napisać, to w którymś momencie to się kończy. I potem znów siadam i mam pustkę w głowie. Wiem, co chce napisać, ale nie potrafię sklecić z tego sensownych zdań, by przekazać Wam to w jak najlepszej formie. Przykro mi.
Poza tym, nie wiem, czy ktoś zwrócił uwagę, ale chyba we wrześniu (o ile dobrze pamiętam) dodałam ankietę, kto czyta bloga i zagłosowała jedna osoba. Czuję, że nie mam dla kogo pisać, choć bardo chciałabym to dalej robić. Myślałam nawet nad zawieszeniem bloga. Planuję nowe opowiadania, one shoty.. Tylko dla kogo? Pisanie dla siebie to jedno, ale czytelnicy to co innego. Skoro ich rzekomo mam, to dlaczego nikt nie komentuje? Dlaczego nikt nie głosuje w ankietach?
Nie chcę, żeby to teraz wyglądało tak, że ja mówię, jaka jestem biedna, a Wy źli. Ale, kochani, dobrze wiem, że jest/było tu kilka bloggerek i Wy doskonale wiecie, jak ważna jest inspiracja i wsparcie płynące od czytelników, właśnie z komentarzy. I gdy wchodzę na blogi, widzę po 30 komentarzy, a u mnie nie ma nic, góra 2/3, to, nie ukrywam, jest mi przykro.
Więc jeśli komuś choć trochę zależy, to pokażcie to, bo ja muszę wiedzieć, że mam dla kogo pisać.
Ponadto rozdział podzieliłam na 2 części, bo już skrajnie nie miałam pomysłu co dalej nabazgrać, a może za jakiś czas coś napiszę, no a ostatni rozdział był.. dawno. Więc przepraszam za to i, jeżeli ktoś dotrwał do końca mojego wywodu, to weźcie sobie moje słowa do serca i albo bądźcie w pełni moimi czytelnikami, albo nie, bo ja po prostu chcę wiedzieć, czy to jeszcze ma sens.

~~ Julia S.

2 komentarze:

  1. W piątek skomentuję, obiecuję! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział mi się podoba. Ogólnie historia jest ciekawa i cały czas coś się dzieje, może w pewnych momentach aż za dużo. Co do komentarzy - nie powinnaś się tym przejmować, serio. Każdy ma lepszy lub gorszy okres, każdy po jakimś czasie przeminie. Ale jeśli nie jesteś z tego zadowolona, spróbuj się trochę zareklamować. Znajdź blogi np o podobnej tematyce lub nawet całkiem odmiennej i spróbuj. Zaufaj mi, czytelnicy mogą przyjść sami, trzeba ich tylko dobrze zachęcić! :)
      Ale nie możesz się poddać, bo robisz to przede wszystkim dla siebie. Nowe opowiadanie i OSy? Jestem jak najbardziej za! <3

      L x

      Usuń

Komentarze są rzeczą bardzo inspirującą do dalszej pracy. Więc skoro tu już wszedłeś/weszłaś, to byłabym wdzięczna za choć jeden, krótki komentarz. I pamiętajcie:
~ Życie bez pasji zabija. ~